PROSTO [2023]
NIE UKRYJESZ RĄK
nie ukryjesz rąk
poplamionych krwią
przecież to nie ty
zatrzasnęłaś drzwi
mówisz to nie grzech
gdy odwracasz wzrok
nie ukryjesz rąk
poplamionych krwią
stoję tu, pod twoimi drzwiami
ściągnięta podstępem pod graniczny drut
uwięziona, bita, zaszczuta
wepchnięta pałami pod lufy karabinów
uciekałam nocą lasami, bagnami
myliłam tropy jak zaszczute zwierzę
desperacko szukające wyjścia
nie ma odwrotu
jakiś trzask
chowam się
słyszę głos
won, wypierdalaj stąd
światło , strach
ciemny las
won wypierdalaj stąd
zrywam się
padam znów
won, wypierdalaj stąd
pomóż mi
nie mam sił
a teraz stoję tu pod twoimi drzwiami
napełniłam miskę głodem
już nie czuję chłodu
nic nie czuję
a ty zakłopotana ścierasz moją krew
z czubków nowiutkich butów i odwracasz wzrok
już budujesz mur
zaciskasz na mi na szyi sznur
wokół nóg kolczasty drut
przystawiasz mi do głowy
karabin maszynowy
pociągasz za spust
PODRÓŻNIKU
Podróżniku,
dokąd prowadzi twa droga?
Masz bagaż pełen
ludzi, miejsc, przeżyć.
Uważaj na wroga.
Kamienie,
uwierają w butach.
Pewnie stawiasz każdy krok
jeszcze dobry uczciwy
każdemu ufasz.
Zdrada!
Zdrada!
Komuś to bardzo przeszkadza,
że jesteś wolny radosny.
To ktoś bardzo zazdrosny.
Zdrada!
To tchórze!
Mali ludzie o złych sercach.
Drapieżcy w owczej skórze
zawiedli skopali
ideały podeptali.
Chodzą nędznymi ulicami,
przemykają szarymi zaułkami,
zza zasłony obserwują skrycie
inne życie
innych życie.
Zazdrośnie zerkają
na tych co odwagę mają.
Chodzą nędznymi ulicami,
przemykają szarymi zaułkami,
zza zasłony obserwują skrycie
inne życie
innych życie.
Pułapki zastawiają.
Na ziemię ściągają.
Zdrada!
Zdrada!
Komu to przeszkadza?
...
PROSTO
Prosto!
Prosto!
Nie za szybko,
nie za wolno.
Wyszłam na prostą.
Idę z podniesioną głową
na przestrzeń otwartą.
Hardo!
Hardo!
Z błyskiem w oku,
z podniesioną gardą,
z przekonaniem graniczącym ze 100% pewnością wiem,
że będzie twardo.
Nie musi być miło.
Niech będzie uczciwie.
Nie zawsze dobrze.
Ale prawdziwie.
Szybuję beztrosko
w przestrzeniach
pomiędzy
sztywnymi strukturami
ponad murami.
Zerwałam sztuczne więzy
nic nie muszę
łapię dystans.
Mogę wszystko.
I już się nie duszę.
WOJNA
Proszę Państwa!
Przyszła wojna.
Po cichu i niespodziewanie.
Czaiła się z płotem.
Czekała.
Planowała.
Nikt nie chciał wierzyć.
Nikt jej nie wyglądał.
Rozsiadła się wygodnie na czołgach, rakietach i bombach.
Tuż za wojną przyszedł strach, w walizkach niosąc opór gniew.
Nienawiść przyszła w parze śmierci czując zew.
Czarne kruki.
Gruzy miast.
Mrok i noc.
Świeży piach.
Ciepła krew.
Stosy ciał.
Krzyk i płacz.
Wjechała prosto z buta na sterylne salony.
Złapała za mordę wszystkie syte tłuste koty.
Przyniosła ze sobą brud i gówno tego świata.
Rozsiadła się bezczelnie na czołgach, rakietach i armatach.
Razem z wojną przyszła Śmierć.
Rozłożyła miękkie skrzydła.
Utuliła cicho ludzi śpiących w piwnicach.
Czarne kruki.
Gruzy miast.
Mrok i noc.
Świeży piach.
Ciepła krew.
Stosy ciał.
Cisza.
Wojna jest daleko, dziś nie umrzesz, nie zostaniesz kaleką.
Dla ciebie ta noc jest spokojna.
Przecież to i tak nie twoja wojna.
NIE STARAM SIĘ
poddaję cię
nie staram się
już nie muszę
szybkie cięcie
jest ofiara
składam się
słowa już nie ranią
spojrzenie nie boli
dotyk nie zabija
oddech wyrównany mam
nasze przeminęło
wspólnego nie będzie
nie mam żalu
i nie czuję złości
do siebie odpływam
te drzwi już domykam
powoli
lecz skutecznie
nabieram powietrza
do siebie odpływam
te drzwi już domykam
powoli
lecz skutecznie
znikam
W BURZĘ
Idę przed siebie , prosto w burzę
bez strachu zuchwale z pięścią w górze,
z uporem maniaka z głupią odwagą
z nadzieją, że jeszcze jest szansa.
Dobre myśli życzliwe słowa,
miłe wspomnienia po kieszeniach chowam,
nie wietrzę spisku, nie chowam urazy
opieką otaczam.
Będzie dobrze a lepiej być może, jeszcze będzie normalnie
Będzie dobrze a lepiej być może, jeszcze będzie normalnie
Będzie dobrze a lepiej być może, jeszcze będzie normalnie
Będzie dobrze a lepiej być może.
Pchaj ten wózek z uporem maniaka,
uwierz że jeszcze jest szansa dla świata.
Pod górę, do przodu, wytrwale z uporem,
kiedyś przyjdzie ten moment gdy odzyskasz kontrolę.
Pchaj ten wózek z uporem maniaka,
uwierz że jeszcze jest szansa dla świata.
Jeden kamień może ruszyć lawinę.
Jeden głos.
Jeden krzyk.
Jeden gest.
W zaciśniętą pięść zwiniętą w tubę.
Krzyczę będzie dobrze, a lepiej być może.
Jeszcze będzie normalnie , fajnie.
Choć to ledwo tlący się żar, słaby płomień.
Matko głupich , naiwnych marzycieli
od samego mówienia świat się nie zmienia.
Bez działania nie będzie przebudzenia.
NARA SPADAM
Nara spadam i dzięki za ryby.
Uciekam z tej banieczki, z życia na niby.
Zostawiam za sobą płaskie relacje,
nieszczere deklaracje.
Nara spadam!
Dość bycia według wzoru.
Rezygnuję z zabawek, fasad i pozorów.
Niewiele mi potrzeba,
stawiam na relacje
nieważne kto miał rację.
Zostawiam idee bez głębi i wyrazu.
Lukrowane wizje przyszłości
podlane manipulacją i emocjonalnym szantażem.
Puste frazesy,
ładne obrazki,
wyższe racje.
Czy to ważne kto miał rację?
Nara spadam!
Teraz dobrze widzę
tanie dekoracje
udające życie.
Spadam
wypadam
składam rezygnację
rzucam kwitami
wysiadam.
Wypisuje się z nieswoich marzeń o wielkości
z fałszywej misji
cudzych oczekiwań
z wydumanych powinności
z toksycznego poklepywania po plecach
nie potrzebuję nieszczerego uśmiechu
na zaciśniętych nienawiścią ustach.
Zbaczam z kursu
nie wybieram żadnego
bez poczucia winy,
tłumaczeń, ukrytych znaczeń.
Krzyczę w twarz masie bez własnego zdania
i nie dbam o to czy mam rację.
Mówię NIE racjonalizowaniu zwykłej chciwości.
Zamiast władzy wybieram czułość i troskę.
Stawiam życzliwość ponad chłodne kalkulacje.
Powtarzam, nieważne kto ma rację
Powtarzam, nieważne kto ma rację
Powtarzam, nieważne kto ma rację.
Nara spadam
Teraz dobrze widzę
Tanie dekoracje
udające życie
Spadam wypadam
składam rezygnację
rzucam kwitami , wysiadam
PRAWDA
Prawda!
Prawda!
Prawda!
Co czytasz mój panie?
To tylko słowa.
Co sztuczne, co prawdziwe
co wymazać co zachować?
Drwiny, złośliwości, same potwarze,
obelgi komentarze
postoję i popatrzę.
W gąszczu informacji,
w natłoku wiadomości,
co sztuczne,
co prawdziwe,
co miłe,
co zaboli?
Szczęście czy świadomość?
Wybieraj jeśli wola.
Chcesz wiedzieć czy zapomnieć?
Prawda urojona.
prawda znienawidzona
gorzka prawda
prawda niestrawna
prawda z godności odarta
prawda
prawda
gówno warta
prawda
wszystko prawda
święta prawda
prawda gówno warta
CO Z NAMI JEST NIE TAK
to nie spada z nieba
przychodzi niepostrzeżenie
małymi kroczkami
dyskretne zniewolenie
wraz z życiową drobnicą pozornie nic nie znaczących ustępstw
subtelnego zamordyzmu
niewinnego konformizmu
co z nami jest nie tak?
dożynamy świat
co z nami jest nie tak?
dożynamy nas
to koniec
nie będzie niczego dobrego ni złego
stworzeni do czego
jesteśmy jacy?
czy piękni i dobrzy jak dzieci światła i radości?
czy jak władcy chaosu z nocy i ciemności w jednym?
co z nami jest nie tak?
dożynamy świat
co z nami jest nie tak?
dożynamy nas
to chwyta za dardło
dociska kolanem
zabiera ci sen o 4 nad ranem
spokój po buncie
cisza po krzyku
trzymasz sie rzeczy sprawdzonych
i pewnych
cały ten chaos
co siedzi nam w głowach
kroczy tuż obok
w podbitych buciorach
noga za nogą
miarowo o bruk
ciągnie nas w dół
NIENAWIŚĆ
nienawiść zamknięta w szklanych paciorkach w kawałku drewna złożonym na krzyż
nienawiść zamknięta w szklanych paciorkach w słowach modlitwy złożonych na krzyż
w jego imieniu wyryte w kamieniu gniew i strach
pierwszy cios
pierwszy raz
twardy głaz
fałszywi prorocy
ciskają słowami
wymierzają ciosy
cudzymi rękami
rękami co paciorki przesuwają palcami
a palce wytykają
usta słowa spijają
i plują
i szydzą
i sączy się jad
i zbiorą burzę
bo sieją wiatr
HERETYCY SYSTEMU
naznaczeni stygmatem działania
piętnem niezgody na świat
wiecznej kontestacji
presji akceptacji
heretycy systemu w poprzek wszystkiemu
wbrew logice
zdrowemu rozsądkowi
z głową w chmurach
marzyciele, lekkoduchy, buntownicy
nowego świata budowniczy
brodzący w oparach
nieznośnej codzienności
czepiające się skrzydeł
KONIEC
Płonie świat
czterej jeźdźcy już tu są
zegar tyka
czasu brak
czas odmierza
krew i popiół
pył na wiatr
zniszczyliśmy nasz świat.
Zimny deszcz
mroczny cień
strachu smak.
To przeczucie to koniec.
Świat się zmienia.
Spalony las.
Wyschnięta ziemia.
Nie ma już nas.
W beztroskim nastroju ze śmiercią pod ramię.
Stąpamy po krawędzi w obojętnym bezwładzie.
Kroczymy jak ślepcy ku własnej zagładzie.
Jak ślepcy.
Czas pogasić w domach lampy.
Czas otrzepać z butów kurz.
Czas odłożyć na bok harfę.
Czas wziąć brzytwę.
Czas na nóż.
Czas się zebrać wokół zamku
spojrzeć w górę na Wielki Wóz.
W beztroskim nastroju
w obojętnym bezwładzie
kroczymy jak ślepcy z kostuchą pod ramię
stąpamy bezwolnie w obłąkanym tańcu śmiercią
skaczemy znad krawędzi.
Nikt nie wierzy i nikt nie chce
a to staje się już,
dopóki pachnie ostatnia z róż,
dopóki słońce i księżyc są w górze,
nikt nie wierzy że to już.
Nikt nie wierzy i nie chce.
A to staje się już.
Jeszcze słońce jeszcze księżyc.
Jeszcze róże.
Nikt nie wierzy że to już.
W beztroskim nastroju
w obojętnym bezwładzie
kroczymy jak ślepcy z kostuchą pod ramię
stąpamy bezwolnie w obłąkanym tańcu śmiercią
skaczemy znad krawędzi.
NIE JA
Zawsze na szpicy, w pierwszym szeregu.
Na barykady tłumy prowadzę.
Grubą mam zbroję.
Nikogo się nie boję.
Dumnie stoję.
Ja to nie ja, ja tylko udaję.
Jak światło gwiazd odbijam się w stawie.
Zaglądam do środka widzę otchłań bez dna.
Spadam, upadam, unoszę się, trwam.
A może to ja?
Krzyczę na wiatr.
Trzymaj mnie!
Pręgi na plecach.
Blizny na dłoniach.
Dawno temu.
Głęboko zraniona.
Dusza umęczona
trzeszczy w szwach.
Taki strach nie odpuszcza.
Przyjmuję uderzenia fal.
Raz po raz.
Prosto w twarz.
Nadal się uśmiecham.
Twarda ja.
Raz po raz.
Prosto w twarz.
Jak księżyc do ludzi zwracam tylko jasną twarz.
Uśmiecham się sztywno tak trzeba.
Twarda ja, to nie ja tonę w łzach.
Zamykam usta maskę nakładam i znowu gram.
A w środku w otchłań się zapadam.
Twarda ja , ciągle gram.
I znowu wkurw przeciwko mnie samej.
Nie mogę.
Nie powinnam.
Jesteś winna.
Jestem winna.
Histeryczka.
Patrzę w lustro.
Mówią kiedyś byłaś inna.
Jestem zła.
Niepokorna.
Niespokojna.
Niesforna.
Rozbestwiona.
Jestem bardzo wkurwiona.
PYCHA
przed upadkiem
kroczy pycha
przed ruiną
wyniosłość ducha
mali wodzowie
w przykrótkich spodenkach
w za ciasnych gorsetach
w za małych horyzontach
syci i rumiani z pełnymi brzuchami z wypchanymi portfelami
z da dużym ego czerpią radość z gniewu swojego
z gniewu naszego
z gniewu twojego
i szepczą do ucha
ja jestem twym głosem
twym małym dyktatorem z zadartym nosem
sumieniem twym jestem
instrukcją obsługi
od narodzin do śmierci
nie musisz się trudzić
sensu nie szukać
prawdę porzucić
kierunek wskazany
droga gotowa
myśli spakowane
kurierem wysłane
ignorancja jest wiedzą
niewola wolnością
wojna pokojem
nienawiść miłością